Fot. Materiały prasowe

Mikołaj Jeżak: Wszystko, czym się zajmuję, pochodzi z pasji

Mikołaj Jeżak od ponad 30 lat podróżuje po całym świecie. Szukając tego, co unikalne – zarówno dla siebie, jak i dla swoich klientów – przetarł wiele szlaków, również w turystyce biznesowej. Jako wspólnik, a następnie prezes zarządu InDreams sprawił też, że prowadzona przez niego agencja stała się liderem branży incentive.

– Wszystko, czym się zajmuję, pochodzi z pasji – tak rozpoczął rozmowę bohater naszej Sylwetki. To zdanie, które najlepiej podsumowuje jego życie zawodowe. Choć studia na kierunku prawa i administracji na UW nie okazały się jego powołaniem, to pozwoliły na poszukiwanie własnych ścieżek. Lata 90. ubiegłego wieku były przecież czasem zmian i nowych możliwości, zwłaszcza dla młodych i energicznych ludzi. Tak było w przypadku Mikołaja, który tuż po maturze trafił do BISE (Bank Inicjatyw Społeczno-Ekonomicznych), gdzie pracował jako asystent jednego z doradców zarządu. W zdobyciu pracy pomogła świetna znajomość angielskiego i francuskiego, szybko nauczył się też mówić biegle po hiszpańsku i portugalsku.

Student obieżyświat 

Po dwóch latach przeniósł się do Polskiej Fundacji im. Roberta Schumana, gdzie prowadził m.in. projekt Almanach, skupiający organizacje proeuropejskie. Przy okazji miał możliwość obcowania z wielkimi osobowościami ówczesnej sceny politycznej: Tadeuszem Mazowieckim, Władysławem Bartoszewskim, Różą Thun czy Piotrem Nowiną-Konopką. – Budowaliśmy siatkę europejskich organizacji, kreowaliśmy ruch dążący do wejścia Polski do Unii Europejskiej – wspomina Jeżak. Już w drugiej połowie lat 90. odbył pierwszą wyprawę do Azji i do Afryki. – Wykorzystałem chyba wszystkie możliwości odwleczenia procesu nabycia magistra – mówi z uśmiechem.

Wreszcie – w 2002 roku – obronił jednak pracę magisterską, poświęconą kwestii prawa Aborygenów australijskich do ziemi (oczywiście poleciał na miejsce, by zebrać materiały). Zrobił to głównie po to… by z wolną głową wyjechać na Mistrzostwa Świata w Piłce Nożnej w Korei i Japonii. Przez chwilę pracował jeszcze jako koordynator administracji w stowarzyszeniu sędziów Iustitia, ale szybko odkrył, że nie będzie wiązał swojej przyszłości z prawem. Coraz więcej czasu zaczął też spędzać poza Polską. W ciągu dziesięciu lat objechał prawie cały świat. Na początku studiów zrobił kurs pilota wycieczek zagranicznych, dzięki czemu trafił do grupy pilotów Orbisu, wtedy PBP – jednej z pierwszych polskich agencji oferujących tzw. produkt egzotyczny. Miał na koncie kilkanaście pobytów w Afryce, Azji Południowo-Wschodniej, podróż po Australii czy Seszelach. W 1998 roku przez kilka miesięcy mieszkał w Portugalii jako członek zespołu koordynującego polskie działania na wystawie światowej Expo w Lizbonie. Potem zaczęła się moda na Brazylię, gdzie również spędził sporo czasu. Dużo podróżował po Stanach Zjednoczonych, prowadząc imprezy w charakterze pilota, ale też przewodnika, koordynatora, kierowcy, a nawet rangera w parkach narodowych.

– To były kolorowe, wspaniałe czasy. Przekształciłem pasję podróżniczą w pracę, efektem czego przed rokiem 2004 miałem za sobą kilka solidnych wypraw. Na przykład ponad dziewięć miesięcy spędziłem w podróży po Azji Południowo-Wschodniej. Pochłonęły mnie Indie, potem Nepal, Laos, Kambodża czy Indonezja – opowiada. Warto pamiętać, że mówimy o czasach przed rozpowszechnieniem się telefonii komórkowej i internetu. Podróżowało się z „biblią podróżnika”, czyli przewodnikami Lonely Planet. Inaczej wyglądały też przygotowania do podróży. – Przed wyjazdem do 

Afryki ślęczeliśmy z kolegami nad mapami, zasięgaliśmy języka u studentów z danego kraju. Ciekawych źródeł informacji szukałem w bibliotekach czy antykwariatach – wspomina Mikołaj. 

Egzotyka na wyciągnięcie ręki

Za swoją pierwszą egzotyczną wyprawę nasz bohater uznaje… Stambuł, który odwiedził jako osiemnastolatek. Zachwycił go tygiel kulturowy, kolorowe, wielowymiarowe miasto, gdzie codziennie odkrywał nowe zakamarki. W Stambule, dzięki przynależności do stowarzyszenia studentów prawa AEGEE, wziął udział w kursie poświęconym archeologii śródziemnomorskiej prowadzonym pod egidą Uniwersytetu Bahçeşehiri. W ten sposób poznał większość antycznych miast Turcji. Później zwiedzał już na własną rękę. W podobną wyprawę wybrał się do Maroka.

– W poszukiwaniu przygody pojechałem aż pod terytorium Sahary Zachodniej, wynajętym, 20-letnim Fiatem Uno. Nie było wesoło, gdy po przejechaniu tysiąca kilometrów, na środku pustyni zabrakło nam paliwa – przyznaje. Za jedno z najwspanialszych miejsc uznaje Kenię, z różnorodnością jej przyrody i ludzi. – To kwintesencja Afryki – stwierdza. 

W świetle tych historii ze śmiechem wspomina pierwsze wyjazdy dla grup do Afryki. – To była Tunezja i np. trzydniowa wyprawa terenówkami na przedsionek pustyni, szumnie nazwana safari. Niektórzy z gości oczekiwali lwów, żyraf i afrykańskiej przygody, więc po 1,5 tys. kilometrów kurzu i piasku wracali zawiedzeni – mówi. To były też czasy pierwszych przelotów czarterowych w egzotyczne zakątki świata.

[...]

>>POBIERZ CAŁY ARTYKUŁ